Nasze początki w Wańkowej.
Nasza rodzina zamieszkała w leśniczówce w Wańkowej latem 1980 roku, w związku z objęciem przez Maćka stanowiska leśniczego. Wydawało się, że los chciał nam w tym przeszkodzić. Katastrofalne opady deszczu spowodowały powodzie w całym kraju – potok Wańkówka również wystąpił z brzegów i zalał cały teren, w tym nasz nowy dom. Jak zeszła woda, po piwnicy skakały setki żab i zalegały zwały błota, które trzeba było własnoręcznie wynieść. Most został zerwany, więc ciężarówka z naszym dobytkiem przeprawiła się przez bród, my zresztą też. Pomimo tych utrudnień udało nam się zainstalować w Wańkowej – Maciek, ja i nasze córki, a także pies i koń.
Pierwsze zadania do wykonania w nowym miejscu to posprzątanie po powodzi i przygotowanie obejścia do zimy. Pamiętam, że wszędzie było dużo błota, kamieni, gałęzi i innych niepotrzebnych przedmiotów, których trzeba było się pozbyć. Ledwie się z tym uporaliśmy, przyszła jesień i trzeba było bez reszty oddać się przygotowaniom do zimy. W tamtych latach klimat jeszcze się nie ocieplał w widoczny sposób. Zimy tradycyjnie zaczynały się na przełomie października i listopada, i trwały do marca. Normalne były duże opady śniegu leżącego do wiosny i mróz, często wręcz syberyjski – temperatury rzędu minus 20-30 stopni Celsjusza wcale nie należały do rzadkości. Trzeba było zaopatrzyć się w duże ilości opału i także zapasów kuchennych. Gdy temu sprostaliśmy, można było myśleć o przetrwaniu zimy, co – jak się okazało – w ówczesnych warunkach wańkowskich wcale nie było łatwe.
Cdn.