Przejdź do treści

Pierwsza zima

W pierwszą wańkowską zimę wkroczyliśmy pełni optymizmu. Piece działały, w drewno do palenia zaopatrzyliśmy się, a ponieważ mieliśmy 1980 rok i Solidarność, wydawało się, że może iść tylko ku lepszemu.

Dzieci zaczęły chodzić do przedszkola w Olszanicy. Ja miałam do pracy tylko 30 km , a ponieważ poprzednio było ich 70, czułam się, jakbym chwyciła Pana Boga za nogi. Dzieci do przedszkola jeździły i z przedszkola wracały samochodem marki Syrena 105. Był za to odpowiedzialny Maciek; ja zimą korzystałam z PKSu. Co do Syreny, mieliśmy zapas Borygo, to był płyn do chłodnicy, trzeba też było oszczędnie gospodarować paliwem. Aby auto jechało, potrzebny był akumulator.  Z tym w czasach komuny był ogromny kłopot, brakowało ich na rynku, poza tym akumulator wystarczał na 2 lata i w trzecim roku trzeba było starać się o nowy. Nasz akumulator miał czwarty rok życia i był z nim problem. Co wieczór Maciek wyjmował go z auta i podłączał pod prostownik, po czym rano montował w Syrenie. Ja w tym czasie zajmowałam się wyekwipowaniem dzieci do przedszkola. Więc Maciek odpalał samochód i jechał. Blisko leśniczówki po drodze do  Olszanicy jest górka. Syrena wjeżdżała na górkę … i gasła, bo akumulator padł. Dziewczynki wracały do domu, ich ojciec wyjmował akumulator z auta, w domu podpinał pod prostownik i cała zabawa zaczynała się od nowa. Gdy wreszcie udało się kupić nowy akumulator,  było święto w rodzinie. Nawiasem jakość i trwałość prostowników też była taka sobie. Jeżeli będzie to czytać młodzież, zapewne trudno jej będzie uwierzyć, że tak było.

Muszę przyznać, że Syrena służyła nam dzielnie.  Mieliśmy ją 7 lat . Miałam do niej szczęście, jak z niej korzystałam, nigdy mi się nie zepsuła na tyle poważnie, abym nie mogła kontynuować jazdy. Zawsze psuła się, jak korzystał z niej Maciek. Może wiedziała, że będzie potrafił dać sobie z nią radę.

Cdn.

Dodaj komentarz